#Ludzie#ZrównoważonyRozwój

Radosław Koelner. Rozmowa w trzech aktach. Akt I: TO, CO BYŁO

7 min
linkedinfacebooktwitter

Z rodzinnego przedsiębiorstwa stworzył imperium, którego od blisko trzydziestu lat jest silnikiem napędowym. Z Radosławem Koelnerem rozmawiamy o tym, jak prowadzona przez niego firma funkcjonowała w PRL-u, mając do dyspozycji zaledwie 25 kg tworzywa na kwartał oraz jak działa obecnie.

Akt I: TO, CO BYŁO | Akt II: TO, CO JEST | Akt III: TO, CO BĘDZIE

Wychowałeś się w rodzinie, która z branżą zamocowań była za pan brat. Dzieci, dorastając, albo bojkotują to, co związane z rodzicami, albo ruszają tą samą drogą. Ty wybrałeś bramkę numer dwa. Pamiętasz moment, w którym podjąłeś tę decyzję?

Wydaje mi się, że to nigdy nie jest jeden moment, a raczej seria małych triggerów, błysków w oku, które powodują, że coś zaczyna cię interesować, czegoś chcesz się nauczyć, coś zrozumieć.

Na pewno nie jest bez znaczenia, że moja mama jest sierotą wołyńską. Dzięki wujowi, który z armią Andersa przewędrował pół świata, a w latach 50. znalazł ją w sierocińcu, wyjechała do Londynu, gdzie skosztowała rzeczywistości barwniejszej od tej, która panowała w ówczesnej Polsce. Te dwa elementy jej biografii sprawiły, że mój dom rodzinny był z jednej strony zawsze pełen pokory, ale z drugiej – ciekawy świata i potrafiący się w nim odnaleźć.

Pracę w zamocowaniach zacząłem bardzo szybko, ale początkowo nie żywiłem żadnego wyjątkowego uczucia do kołków rozporowych czy śrubek. Praca miała umożliwić mi realizację moich pasji, a nie pełnić rolę przewodniego drivera w życiu. Stało się jednak zupełnie inaczej. Zakochałem się w tej branży, bo dzięki niej poznałem świat, ale i zrozumiałem jego działanie.

Wysiłek, jaki włożyłem w tę naukę, procentuje do dzisiaj. Mam wykształcenie uniwersyteckie, nie jestem inżynierem, ale musiałem się nim stać – by móc kompetentnie wybierać te projekty, które są warte naszego zaangażowania. Byłem i jestem w stanie samodzielnie ocenić, czy dany projekt, urządzenie, technologia są interesujące, czy można i warto zastosować konkretne rozwiązania również w naszej branży.

Wspomniałeś o mamie, Krystynie, która jest dla Ciebie bardzo ważną osobą.

O mamie mówię z wielkim szacunkiem, bo bardzo dużo się od niej nauczyłem. Miałem szczęście z nią pracować – to ona ukształtowała moje podejście do ludzi i otoczenia. Praca w szkole dobrze przygotowała ją do HR-u, przede wszystkim tego parterowego, związanego z pracownikami produkcyjnymi, utrzymaniem usług podstawowych, takich jak księgowość, finanse czy prowadzenie kadr. Dzięki jej wiedzy i doświadczeniu przez pierwsze 20 lat prowadzenia firmy w ogóle nie musiałem się tym zajmować – ona robiła to świetnie, a ja mogłem pracować nad budową struktur zewnętrznych dystrybucji i sprzedaży.

Gdyby uformowały mnie wyłącznie procesy i procedury korporacyjne, Rawlplug wyglądałby dziś całkiem inaczej – niekoniecznie lepiej. Wszystko, co w życiu ważne, zależy od równowagi pomiędzy ludzkimi ambicjami, które ma niemal każdy, a pewną logiczną harmonią. W firmie muszę dbać o tę równowagę – tak, żeby ani dół, ani góra nie ciążyły zbyt mocno, a organizacja nie zmieniła się w zbyt hierarchiczną, bo wtedy staje się sztywna i pozbawiona radości, a tam, gdzie nie ma radości, dobrzy ludzie pracować po prostu nie chcą.

W firmie krążą różne wyobrażenia na Twój temat. Niektórzy traktują cię jak pomnik, w innych wzbudzasz lęk, dla wielu pozostajesz tajemnicą i „Panem Prezesem”, któremu rzekomo można mówić na "ty". Nie jesteś jednak kimś z zewnątrz, żyłeś tą firmą, zanim jeszcze zostałeś jej szefem.

Jak masz 14, 17 czy 20 lat, nie zastanawiasz się, jak długo będziesz pracował tu czy tam – chcesz po prostu godnie żyć. Jeśli widzisz, że wokół ciebie dzieją się interesujące rzeczy, to zaczynasz w nich partycypować – ja tak zacząłem.

W 1990 roku, kiedy miałem 19 lat, firma notowała sprzedaż na poziomie 20 tys. dolarów rocznie. W 1991 roku wartość ta wzrosła do 300 tys., a w 1992 roku – do miliona. Dynamika procentowa była wtedy naprawdę olbrzymia. Gdy rozwijasz się w takim tempie, nie masz już czasu na teorię – wszystkiego, czego potrzebujesz, uczysz się na żywym materiale.

Lata 80. były tak naprawdę walką o przetrwanie. Warunki ekonomiczne w Polsce nie pozwalały na zatrudnienie więcej niż… dwóch osób. Państwowy kontyngent tworzywa, całe 25 kg, docierał raz na kwartał. Kiedyś dostaliśmy tylko 12,5 kg. Pół worka! Moja mama popełniła wtedy wszystkie błędy, jakie tylko można było popełnić, bo ufała ludziom. Pewnego razu kupiła na przykład tworzywo z sąsiedniego zakładu (było ich w pobliżu kilkanaście, w garażach, przybudówkach domów) i okazało się, że to nie to, które zamówiła. Zawiozłem je na taczce do faceta, który je jej sprzedał, a on na to: „Widziały gały, co brały!”. To były tego typu czasy.

Interesujący obrazek: ty z taczką, idący reklamować ochłapy tworzywa.

Normalna sprawa, byłem młodym chłopakiem. Mama, która miała wtedy 45 czy 50 lat, miała te taczkę pchać? Wrzucasz worek na taczkę i jedziesz!

Dzisiejsi 30-latkowie nie rozumieją tych realiów, ale tamte lata to była pełna abstrakcja, jak z Barei. Dopiero w 1989 roku odblokowały się pewne drogi, a ja szybko znalazłem tę odpowiednią – właśnie dzięki temu, że w domu zawsze mieliśmy łatwość językową, dostęp do różnych treści, materiałów z zagranicy. Po otwarciu granic zainteresowałem się importem. Kołki, rozporowe, od których zaczynaliśmy, potrzebowały i plastiku, i metalu. Wtedy w Polsce albo się ich nie wytwarzało, albo były takiej jakości, że na początku lat 90. nikt już nie chciał ich używać. Jako firma zaczęliśmy wówczas zgrywać kompetencję produkcyjną w tworzywach sztucznych z wiedzą i umiejętnościami odnalezienia się na globalnym rynku zamocowań, a wtedy dokładnie wyrobów śrubowych i wkrętów. Tak właśnie wyglądały moje początki. Ciągła nauka i wykorzystywanie swoich szans. 

Mam jeszcze jedno pytanie rodzinne. Powiedziałeś mi, że na emeryturze chcesz napisać kilka książek, a pierwsza z nich na pewno będzie o twoim starszym bracie, Przemysławie.

Bezwzględnie. Co tu dużo mówić, to nieprawdopodobny gejzer, inspirator wczesnych lat mojego życia. Zarobił setki milionów i setki milionów wydał. Założył pierwszy sklep internetowy w Polsce, odniósł sukces… ale go to znudziło. 

Napędzał cię?

Głównie siebie, a ja przy okazji uczyłem się rzeczy mądrych i niemądrych – tych pierwszych zdecydowanie więcej. Mój brat ma bardziej techniczne wykształcenie. Kiedy zaczynaliśmy wspólnie prowadzić biznes, był lepiej przygotowany w kwestiach prawnych, finansowych, podatkowych, związanych z księgowością. Mama robiła HR. Ja zajmowałem się organizacją ludzi zarządzających, ze sprzedaży i produkcji; rozwijałem strukturę oraz produkt i technologię. Ten mechanizm współpracy doskonale się sprawdzał i funkcjonował przez pierwszych dziesięć lat. Brat bardzo pomógł mi w przygotowaniu do objęcia roli prezesa, jeszcze zanim w 1999 roku przekształciliśmy firmę w spółkę akcyjną i kilka lat później weszliśmy na giełdę. 

W kolejnym odcinku porozmawiamy o tym, co jest. Czyli o tym, jak z Twojej perspektywy wygląda prowadzenie firmy w czasach pandemii, wojny i kryzysu. Do następnego!

Akt II: TO, CO JEST

Share our blog post

linkedinfacebooktwitter

Poznaj bliżej produkty

Artykuły, które mogą Cię również zainteresować

Kotwa chemiczna – jak używać w podłożach otworowych

16-05-2024KotwaChemiczna

#Wydarzenia

Rawlplug na Biegu Firmowym 2024! [fotorelacja]

#KrokPoKroku

Montaż klimatyzacji typu split – poradnik instalacyjny

#HotNews

Misja wykonana. Zakład w Wietnamie z ISO-9001

Warto być na bieżąco

Dołącz do naszego newslettera, a nie ominą Cię:

Informacje

o naszych produktach i usługach

Wiadomości

o ofercie i aktualnych promocjach

Relacje

z wydarzeń, targów i konferencji branżowych

© 2024 Koelner Rawlplug IP